Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Od 23 lat jest misjonarzem w Ameryce Południowej [ZDJĘCIA]

Norbert Ziętal
Dzieci na wspólnocie Serra Nevada en Maracaibo, Wenezuela.
Dzieci na wspólnocie Serra Nevada en Maracaibo, Wenezuela. Archiwum o. Krzysztofa Krzyśkowa
Rodzinnie związany z Kańczugą o. Krzysztof Krzyśków, werbista, obchodzi jubileusz 25-lecia kapłaństwa. Z tego 23 lata spędził służąc Bogu na misji w Ameryce Południowej. Na co dzień głosi Słowo Boże wśród Indian.

W pewnej brazylijskiej wiosce indiańskiej, podczas wieczornych tańców, pokłóciło się małżeństwo. W pewnym momencie mąż pchnął małżonkę. Widzieli to inni mieszkańcy, dostrzegł to również szaman tej wioski. Szaman natychmiast dał rozkaz kacykowi wioski, czyli przywódcy. Kacyk przyszedł ze swoją strażą i zabrali krewkiego małżonka. Gdzieś go zanieśli.

O. Krzysztof Krzyśków, misjonarz, był świadkiem tych wydarzeń. Nie wiedział, gdzie mężczyźni zaprowadzili awanturnika.

- Budzę się rano. Patrzę, a na placu, na środku wioski, ten Indianin siedzi skuty w dybach. Tak, tak. W dybach. Takich, jak u nas się widzi na historycznych filmach. Nogi w dyby, kłódka. Słońce grzeje jak piernik, bo to już było gdzieś koło szóstej rano. O tej godzinie to tam daje się mocno we znaki. Obok siedzą dzieci i się patrzą na tatusia - opowiada o. Krzysztof.

Nie tylko duchowny, ale zwykły człowiek byłby zszokowany sceną. Polak w brazylijskiej wiosce postanowił interweniować. Chwycił szklankę wodę i niesie „skazańcowi”.

Twarda lekcja indiańskiego prawa, kara wymierzana od razu

- Natychmiast pojawił się kacyk i stanowczo oznajmił „ojciec się nie miesza”. Ale przecież on się odwodni, jak go mogliście tak zostawić, na takim skwarze. Proszę się nie mieszać, odrzekł spokojnie kacyk. No dobrze, przepraszam i odstąpiłem - opowiada misjonarz.
Szklankę z wodą, chyba dla pewności, zabrał kacyk. I oddalił się. Nie dał się napić zakutemu w dyby.

Mija południe, popołudnie. Indianin cierpi zakuty w dyby. Jedynie rękoma nieco osłonił głowę od promieni słonecznych. Polskiego księdza wręcz nosi, bo widok nie do zniesienia.

- W takim słońcu on wkrótce umrze. Przecież nie może tak cierpieć - o. Krzysztof postanowił, że idzie do kacyka na męską rozmowę.

- On nie może tak cierpieć, wykończy się - zaczyna stanowczo.

A kacyk spokojnie tłumaczy indiańskie prawo.

- On podniósł rękę na swoją małżonkę, nie może tego robić, musi to zapamiętać.

- Mnie to zdziwiło. Bo przecież wiele się słyszy, że mężczyzna ma prawo do swojej żony. U nas, w naszej kulturze, często jest to sprawa rodziny. A tam to problem całej wioski. Wyrok wydała rada starszych - mówi duchowny. Skazaniec przesiedział w dybach do późnego wieczora.

- Tę lekcję indiańskiego prawa zapamiętam na zawsze - mówi.

Urodził się w Iłowie Żagańskiej, obecne województwo dolnośląskie. W tej miejscowości poznali się jego rodzice. Tato pochodził z Tarnopola na Kresach, obecnie na Ukrainie. Mama z Hadel Szklarskich, koło Jawornika Polskiego. Po dwóch miesiącach rodzice przywieźli do go babci do Hadel, a niedługo później rodzice kupili dom w Kańczudze.

W młodości planował karierę związaną z lotnictwem

- Chciałem związać się z lotnictwem, choćby zostać pilotem. Skończyłem Technikum Rolnicze w Zarzeczu. W tym okresie kilka razy byłem na pielgrzymce do Częstochowy. Cały czas myślałem jednak o lotnictwie, w Rzeszowie zrobiłem nawet kurs szybowcowo - spadochronowy. W 1984 r., właśnie podczas pielgrzymki, spotkałem kleryka z przemyskiego, który był od księży werbistów. O. Leszek Wilman. Opowiedział mi o tym, co robi i serce jakoś mocniej zaczęło mi być - opowiada.

Nieco wcześniej planował studia na Wyższym Seminarium Duchowne w Przemyślu. Złożył już dokumenty. Ale po rozmowie z misjonarzem zdecydował, że chciałby, aby to była również jego życiowa droga. Tak trafił do Zgromadzenia Słowa Bożego do Pieniężna w warmińsko - mazurskim. Jak każdy przyszły misjonarz, złożył podanie o wyjazd. Chciał jechać do Brazylii, Angoli albo Kolumbii. Dlaczego? Pociągała go przyroda Amazonii. Trafił do tego pierwszego kraju. Spędził tam ponad 20 lat, dzisiaj pracuje w Kolumbii.
Gdy wyjeżdżał nie znał portugalskiego, a to przecież urzędowy język w Brazylii.

- Nie wiedziałem nawet jak się po portugalsku mówi dzień dobry czy do widzenia. Tuż przed wyjazdem kolega napisał mi na kartce kilka najpopularniejszych zwrotów. Tak pojechałem.

Był 1993 r. Trafił do Barbaceny. Najpierw dwumiesięczny kurs języka, a później wyjazd do Amazonii, zapoznać się ze swoimi przyszłymi parafianami. Po ponownym, tym razem pięciomiesięcznym kursie portugalskiego i kultury południowoamerykańskiej, a później praca misyjna. Okazało się, że ludność Amazonii mówi wieloma innymi językami, choć spora część mieszkańców również po portugalsku lub hiszpańsku, a są tacy, co znają oba języki.

Praca misyjna na terenie równym jednej trzeciej powierzchni Polski

Werbiści zajmowali się tam 12 parafiami w kilku diecezjach. 40 współbraci z różnych części świata, z 17 krajów.
- Tam nasza praca pastoralna wygląda zupełnie inaczej niż u nas. Nie ma choćby czegoś takiego, jak katecheza dla dzieci i młodzieży. Nie ma możliwości prowadzenia takich zajęć - mówi o. Krzysztof.

Moja pierwsza parafia to Oriximia. Miała ok. 120 tys. km kw., czyli jedną trzecią Polski. Same lasy i w nich porozrzucane miasteczka i wioski. Do obsłużenia 120 wiosek i w miasteczku osiem dzielnic z kaplicami. Działaliśmy w grupach, ja w pięcioosobowej. Nasza praca polegała na odwiedzaniu tych wiosek, fizycznie możliwy był trzykrotny w roku pobyt. Ja miałem pod opieką 30 wiosek - wspomina.

Do osad dopływał rzeką w łódce. Każdy przyjazd księdza był witany sztucznymi ogniami, aby jak najwięcej ludzi dowiedziało się o tym wydarzeniu.

- Obcy gość, z innej kultury. Nie mogę przyjechać i powiedzieć: jesteśmy tu po to, aby was nawracać. Trzeba innego podejścia. Kiedyś po przypłynięciu wódz wioski zapytał mnie, po co do nich przybyłem. A ja odpowiadam, aby z wami pobyć, czegoś się nauczyć. O, jak tak, to zapraszamy - wspomina duchowny.

Miejscowi odprawiają nabożeństwo a werbiści przyglądają się. Potem, w razie potrzeby, wskazują co poprawić.

- W takiej wiosce byliśmy maksymalnie trzy razy do roku. Częściej nie było możliwości. Mogliśmy im tylko udzielić odpowiednich wskazówek, zaproponować poprawki - wspomina.

W Ameryce Południowej o. Krzysztof spędził 23 lata. Ponad 20 w Brazylii, później trafił na krótko do Wenezueli, a obecnie kontynuuje swoje misyjne powołanie w Kolumbii.

Członkowie Zgromadzenia Słowa Bożego
głoszą Słowo Boże wszystkim ludziom, tworzą nowe wspólnoty Ludu Bożego, zabiegają o ich wzrost oraz łączność między sobą i z Kościołem powszechnym. Przede wszystkim pracują tam, gdzie Ewangelii dotychczas nie głoszono, albo głosi się ją w niedostatecznym stopniu.

Zobacz także: Za pieniądze ze zbiórki makulatury wybudowali studnię w Sudanie Południowym

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na przeworsk.naszemiasto.pl Nasze Miasto